Goście zakochani w skałkach - Olsztyn koło Częstochowy znany a jakże inny




Do Olsztyna jeździłam będąc dzieckiem na niedzielne wypady za miasto, jeździłam do niego na wycieczki szkolne, na koncerty, pokazy i tak sobie po prostu połazić ale nie wiedziałam, że ludzie mogą za Olsztynem tęsknić.
Prawie rok temu poznałam totalnie wirtualnie pewną bogatą wewnętrznie dziewczynę. Odwiedziny okolic Częstochowy zakiełkowały w niej ogromną miłością do wspinania. Z czasem zaopatrzyła się w sprzęt, zaczęła ćwiczyć na ściance w mieście w którym mieszka i ledwo się obejrzała a rok miała już za sobą. Pozostawione tu znajomości i przyjaźnie pozwoliły jej na powrót do miejsca w którym zrodziła się jej pasja. Olsztyn witał jej małą rodzinkę posępną pogodą ale jej umiejętności pertraktacji i rozmowy z Bogiem, zaowocowały dwoma dniami jurajskiego szaleństwa.


Pierwszy nie był jeszcze na tyle dobry żeby móc oddać się wspinaniu ale wiecie dobrze jak to jest kiedy się  kocha, chcemy dotykać i czuć...to zdjęcie mówi samo za siebie...tęsknota była wielka.

Ale drugi, pomimo zalanej deszczem nocy, podarował w południe aurę idealną dla wyczekiwanego wspinania.


Nasze maluchy podłapały od razu klimat wypadu w skałki. Tosia wskoczyła w nie swoje buty (totalnie za duże) a Filip w kask - pełne uzbrojenie, można było zaczynać zabawę.


Każdy miał skałę na swoją miarę, to jest właśnie uroda takich terenów.



Warto jednak pamiętać, że wbrew pozorom, skałki mogą być niebezpieczne i nie należy przesadzać z pewnością siebie. Trzeba mieć wiedzę i umiejętności i kogoś kto będzie asekurował tak, że wchodząc na samą górę nie będzie miało się cienia wątpliwości, że się nie spadnie. Mieliśmy to szczęście mieć ze sobą taką osobę, "ojca" wspinaczkowych tras. Artur Pierzchniak "Guma" to pasjonat wspinania. Góry to jego życie i mimo poważnej kontuzji ręki (konsekwencją jest niedowład), której doznał ratując życie odpadającego od skały kolegi, jako wolontariusz wciąż montuje na ściankach skalnych haki i stanowiska. Zaakceptował swój stan i z wielkim, niesłabnącym zaangażowaniem dba o pod częstochowskie skały wymieniając stare punkty asekuracyjne na nowe i bezpieczne.


W takim towarzystwie nie ma czego się bać a przy okazji można wielu rzeczy się nauczyć...przede wszystkim skromności i wytrwałości w dążeniu do celu.
To był bardzo mile spędzony czas... i wciąż potwierdza się moja teoria, że niewiele trzeba żeby było miło ;-)



Nigdy tak długo nie byłam pod zamkiem jak podczas naszej wyprawy. Zupełnie innym tempem mijał czas i zupełnie inaczej postrzegałam to miejsce. Nawet krótki spacer,który zrobiliśmy sobie w pierwszy dzień czekając na słońce, odbył się ścieżkami zupełnie mi nie znanymi. 
To był dobry czas i takich właśnie dni Wam życzę...dobrych.

Pozdrawiam, Ewa  

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Włóczka za mną chodzi - czy jestem jedyna ?

Wieczorową porą ...w kuchni

Candy