Rower holenderski - miejska karoca


Nigdy nie byłam w Holandii a obrazy zapełnionych rowerami ulic znam jedynie z internetu, natomiast przy każdym zbliżającym się sezonie letnim, docierały do mnie głosy i opinie o tym jak bardzo wygodna jest holenderska damka. Bardzo lubię jeździć na rowerze i jak tylko pogoda łagodniała, wskakiwałam na niego i przemierzałam uliczki mojego miasta (i nie tylko). Nigdy jednak nie czułam aż takiego komfortu jazdy o jakim czytałam w temacie holenderskich damek. Zawsze miałam wrażenie, że rower na którym jeżdżę jest zbyt ciężki, toporny a na domiar wszystkiego, pozycja jaką moje ciało przybierało jadąc na rowerze górskim bardzo mi nie odpowiadała. Cały ciężar przenosił się na ręce co powodowało, że jazda przestawała być przyjemnością. Ja chciałam zawsze na rowerze spacerować a nie czuć się jak na wyścigu Tour de Pologne. I miarka się przebrała. Dokładnie rok temu zaczęłam szukać odpowiedniego dla mnie roweru bo jak już ta myśl się we mnie zrodziła, nie było odwrotu.


Wymyśliłam sobie wygodny, duży, czarny i stary rower . Nie chciałam kupować go w rowerowym salonie, nie chciałam żeby był stylizowany na retro, chciałam żeby już miał swoje lata. Nie wiem, może mam pewnego rodzaju skrzywienie ale czuję w takich sprzętach duszę.
Długo musiałam go szukać bo chciałam żeby on jednak spełniał jakieś moje oczekiwania jak np.ilość przerzutek. Wiem, że typowa damka użytkowana w Holandii nie miała na początku przerzutek w ogóle bo uwarunkowania terytorialne kraju tego nie wymagały ale skoro spotykałam na internetowych stronach takie które je posiadały, stwierdziłam, że to będzie kolejny krok do mojego komfortu jazdy.
Zanim podjęłam decyzję o kupnie, bardzo dużo czasu spędziłam na czytaniu przeróżnych informacji o firmach tych damek na które trzeba zwrócić szczególną uwagę oraz o budowie samego roweru żeby nie wpuścić się w zakup, który pochłonie potem ogromne pieniądze przy ewentualnej rewitalizacji sprzętu. Drążąc ten temat, natknęłam się na informacje, że ta moja wymarzona damka rodem z Holandii, wcale stamtąd nie pochodzi ;-))


 Te piękne rowery, duże, dumne, wygodne były produkowane w Wielkiej Brytanii, we Francji i w Niemczech a dopiero pod koniec XIX wieku trafiły na Niderlandy. Holendrzy podobno zaczęli kopiować zagraniczne rozwiązania i w ten sposób narodziły się dwie firmy holenderskich odpowiedników wspomnianych wyżej rowerów: Gazelle i Batavus - podobno właśnie Batavusowi  zawdzięczamy model Old Duch, który jest ikoną holenderskiej damki. 


Przez lata, holenderskie rowery mało się zmieniały w przeciwieństwie do ich zagranicznych kuzynów. Wciąż pozostawały ciężkie, czarne, tanie i przede wszystkim praktyczne. Zyskały blokadę na tylne  koło aby pozostawiane na parkingu posiadały dodatkową ochronę przed kradzieżą, obudowę na łańcuchu aby warunki atmosferyczne nie wpływały na niego niszcząco i zapobiegały ubrudzeniu ubrania przy ewentualnym deszczu czy śniegu. Jeszcze jednym plusem dla tego roweru są chowane w piaście hamulce co również zabezpiecza je przed konsekwencjami złej pogody tym samym nie niszczą się tak szybko. 

Mój Batavus ma bardzo wygodne, duże siodełko, ma typową dla tej damki dużą nóżkę, bagażnik, przymocowaną lampkę (tylną i przednią) na dynamo, 7 przerzutek i co najważniejsze, za każdym razem kiedy na nim jadę, mam wrażenie, że on jedzie sam. Nie czuję zmęczenia po podróży bez względu na to czy jadę pod górę czy z po prostej. Jazda na nim jest ogromną przyjemnością i wcale się nie dziwię, że król Holandii właśnie takim środkiem transportu podobno przemieszcza się najczęściej.

Komu w drogę, temu czas ;-)
Pozdrawiam
Ewa

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Włóczka za mną chodzi - czy jestem jedyna ?

Wieczorową porą ...w kuchni

Candy